Recenzja: Dopelord – Black Arts, Riff Worship & Weed Cult
2014, wydanie własne
DOPELORD ujawnił niedawno swój drugi rytuał. Dwa lata, jakie minęły od debiutanckiej ?Magick Rites?, zespół spożytkował jak należy, nie zasypując gruszek w popielniku. ?Black Arts, Riff Worship & Weed Cult? to materiał zwyczajnie lepszy od debiutu. Winduje on Dopelordów do czołówki krajowego, unurzanego w dymie, doom stonerowego grania.
Na ?Black Arts? składa się pięć okultystycznych hymnów, odgrywanych ku czci Iommiego, Jusa Oborne`a, magii, diabelstwa i wiedźm. Dobre, pełne brzmienie płyty ? duży progres w stosunku do debiutu ? potęguje i doprawia odpowiednio całościowy efekt. Żwirowate, psychodelicznie powywijane tu i ów gitary podbite są ciężkim, rozkalibrowanym jak guma od majtek emerytki basem. Robią wrażenie psychodeliczne loty i odjazdy, niewymuszone, strawne i najnormalniej pociągające słuchacza za sobą (?Acid Trippin`?, ?Green Plague?). Prócz samej sfery wykonawczej podoba się też umiejętne zaaranżowanie wokali, położenie ich niemal dokładnie w punkt tam, gdzie należy. Zespół sensownie i z wyczuciem balansuje przy tym, by nie zamulić jedynie powolną, katatoniczną magmą. Gdy trzeba, to ożywia się i potrafi tęgo rozhuśtać. Małą perełką płyty jest ?Green Plague?, gdzie punkowa najebka miesza się i fajnie przenika z riffową bujanką i kosmicznymi solówkami. Mosh na żywo może być. Przeciwwagą dla niego jest zamykający album, zawiesisty jedenastoipółminutowy doomowy kolos pod wymownym tytułem ?Pass The Bong?.
?Black Arts, Riff Worship & Weed Cult? to kawał sensownego, wysokojakościowego stoner doom metalu z mgiełką starej gitarowej psychodelii. Bez mielizn i aranżerskiego buksowania w miejscu. Niespełna 40 minut dźwięków zawartych na albumie przelatuje niespodzianie szybko. Jest jak uczucie po trzeciej czy czwartej wypitej Perle – chce się już tylko więcej.
Autor: Sławek Łużny