Recenzja: Pyorrhoea – I Am The War
2013, wyd. własne
Warszawscy perwersyjni soniczni brutaliści wrócili z siedmioletniego niebytu. I rozdają razy.
A ja się tu kajam. Nie sądziłem, że Pyorrhoea jeszcze wróci do świata żywotnych. Długotrwała cisza z tego obozu, pomieszana z zaangażowaniem muzyków w inne kapele, podsycała takie obawy. Teraz, gdy krew zmieszana z ropą cieknie mi z małżowin podczas obcowania z ?I Am The War?, płacę za swoje. Ostawmy moją niewiarę, Pyorrhoea wraca, to najistotniejsze.
Wraca witalna, w bardzo dobrej kondycji. Po długotrwałych treningach wchodzi do octagonu, zrzuca te namiastki rękawic i przez ponad pół godziny leje pacjenta, używając mniej i bardziej wyrafinowanych sztuczek. Mumakil, Leng Tch`e, Benighted, Man Must Die, Cattle Decapitation. Takie tematy. Czyli brutalna death grindowa nawałnica. A raczej grind deathowa, bo na ?I Am The War? ? tak w ogóle, a w stosunku do poprzedniej płyty: w szczególe ? jest mocniejsze piętno właśnie grindu. Co istotne, ten orkan Ksawery nie realizuje się w przestrzeni próżniowej. Między tnącymi gitarami, zapieprzającą, najlepszą jak dotąd w Pyo sekcją (Amon i Blast! ? świetna robota) i wynurzeniami wokalnymi jest dużo powietrza, ciekawych zagrywek, niesztampowych rozwiązań (vide: druga część znakomitego ?Filth?, ciekawie rozwijający się tytułowy albo ?Devourmentrace?). Małą czarną perłą płyty jest ?Lies?. Ależ klawo to wszystko sunie. Panowie, a spróbować by się z taką stylistyką na większym dystansie, może nawet pod innym niż Pyo szyldem, co? O warstwie tekstowej nie ma sensu się rozwodzić. Niech każdy docieka i interpretuje. Napiszę tylko, że warto się temu bliżej przyjrzeć, a może i refleksyjnie zastanowić i o wniosek pokusić. Brzmienie? Płyta rejestrowana w Hertzu, więc wiadomo.
?Grindcoholism?, ?Meteor?, ?I Am The War?. Trzy najlepsze ubiegłoroczne krajowe dania grindowe. Każde o różnym smaku, posypane innymi dodatkami. Dwa ze stolicy. Warszawa brzmi ciężko.
Ocena: 8/10
Autor: Sławek Łużny