Recenzja: Black Oath – The Third Aeon
2011, I Hate Records
Dzięki tej płycie, wydanej w ubiegłym roku przez I Hate Records, włoskie Black Oath na dobre zaistniało na europejskiej scenie doom metalowej. Środowisko to, de facto, niewielkie, wieści rozprzestrzeniają się szybko, ale z drugiej strony dość hermetyczne i o uznanie w nim relatywnie trudno. Jednak Black Oath z powodzeniem je zdobyło.
Nie bez powodu, bo “The Third Aeon” ma wszystko, czego po dobrej doom metalowej płycie należałoby się spodziewać – mocny, klasyczny candlemassowski riff, podniosły (jak to się zgrabnie ujmuje – “epicki”) klimat i melodyjne, czyste wokale. I przede wszystkim, to w końcu decyduje o sile płyty, to charakterystyczne, jedyne w swoim rodzaju “coś”, co w mgnieniu oka pozwala stwierdzić, że słucha człowiek Black Oath właśnie, a nie tysiąca innych kapel. Nazwać tego nie sposób, ale rzecz chyba w tym właśnie, że zespół wręcz pławi się w spuściźnie włoskiej sceny horror metalowej. Tym, co nienazwane, mroczne, tajemnicze, cuchnące trupem i rozpadającymi się trumnami. Duch Paula Chaina jest tu wszechobecny. I bardzo, nie ukrywam, mi to odpowiada. A kawałki takie jak “Death As Liberation” i “Horcell The Temple” to rzeczy, do których bardziej niż chętnie wracam. Jak i cała płyta zresztą.
Dla fanów gatunku pozycja obowiązkowa.
Ocena: 8/10
Autor: Paweł Palica