BEHEMOTH contre le Christ à Paris
MUSICK Magazine w delegacji
Mateusz Żyła
BEHEMOTH
contre le Christ à Paris
Kierowca co dopiero wystartował z przystanku Père-Lachaise, a jam już świadkiem zwady. Nieistotne, że w pobliżu spoczywa Chopin, Morrison, Wilde. Ideały często sięgają bruku, gdy tchnienie liryczne zostaje zduszone przez prozę życia, a precyzyjniej: brak miejsca siedzącego. Ostra wymiana zdań pomiędzy rodowitą (mniemam) Francuzką a imigrantką przypomina mi myśl zapisaną niegdyś w dziennikach przez poetę Lechonia: ludzi da się poznać przy autobusowych drzwiach… Coś w tym jest, nawet więcej, jednak w jaki sposób odnieść problem do świata muzycznego? Czy artystów da się poznać po miejscach, w których występują? Trudno odpowiedzieć, wszak mnóstwo utalentowanych stęchło już w zapajęczonych dziurach, gdy na salonach rządziła kakofonia stylu i treści. Kiedy więc Behemoth ogłosił, iż 33-lecie działalności zamierza celebrować w Filharmonii Paryskiej, wielu komentatorów żachnęło się na zestawienie głównych bohaterów sztuki akurat z takim miejscem akcji. Ad rem.
19 dzielnica stolicy Francji. Parc de la Vilette. Avenue Jean-Jaurès. Pożar. Naturalna pirotechnika nad zakorkowanym mostem. Szczęściem dymy swym śmierdzącym, skrzywionym jęzorem nie sięgają majestatycznego budynku w Cité de la Musique. Byłoby żal tych 340 000 różnokształtnych i wielobarwnych ptaków zdobiących aluminiowe panele. Filharmonia zaprojektowana przez Jeana Nouvela, otwarta w styczniu 2014 roku (tydzień po zamachu w redakcji Charlie Hebdo), pochłonęła ponoć 386 000 000 euro! Parafrazując słowa komentatora Włodzimierza Szaranowicza: „Lepiej budować najdroższe filharmonie niż prowadzić najtańsze wojny”. Off to War? Jeszcze nie. Pozostały trzy godziny.
Wewnątrz można się zagubić. Studia, sale konferencyjne, pomieszczenia do nauki i miejsca na… Właśnie! Przy okazji koncertu jest okazja do obejrzenia bogatej w artefakty wystawy „Diabolus in Musica”. Szczególne wrażenie potęguje audiowizualna scenografia na kształt kościelnej nawy i siedmiu promienistych wież. Nie trzeba dodawać, że „wierni” najdłużej kontemplują przy witrażu z Lemmym. Nie brakuje akcentów Behemoth. Pamiętacie Melanie Gaydos i wariacje malarskie zdobiące I Loved You At Your Darkest? Nie wiem, czy są to dzieła wybitne, ale z pewnością nie pozostawiają obojętnym. Skoro o wybitności… W okresie Pandemonic Incantations Nergal przyznał, że Behemoth osiągnie status grupy wybitnej. Koncerty jubileuszowe stanowią niezłą okazję, by przypominać takie wypowiedzi.
„Tego typu słowa należy traktować dziś z dystansem. Były przejawem głupoty, egotyzmu i skrajnej arogancji dwudziestolatka – mówi Nergal. Nie jesteśmy wybitni, ale ponad trzy dekady działalności udowodniły, że stanowimy twór unikatowy, oryginalny, ponadprzeciętny. Tak lubię myśleć o Behemoth. Przeżyliśmy lata naprawdę tytanicznej, twórczej pracy. Popełniliśmy wiele błędów, ale osiągnęliśmy też niebanalne sukcesy. Myślę, że nieprzypadkowo znaleźliśmy się w takim miejscu”.
Coraz więcej ludzi z różnych rejonów Europy gromadzi się przed wejściem głównym. Sold out. W tym czasie Nergal i Orion odpoczywają jeszcze w hotelu, Seth w garderobie przygrywa na gitarze, a w sąsiedztwie Inferno pokazuje żywiołowym synom, w jaki sposób należycie rozgrzać się przed sztuką. Korzystam z okazji i podpytuję o najnowszy projekt Satan’s Call. W oczach perkusisty natychmiast pojawia się płomień entuzjazmu, a ja mam szczęście posłuchać coś więcej nad opublikowany niedawno Red Phosphorous, Sweet Phosphorous. Przygotujcie się na solidną, rock-czarcią bujankę, tymczasem (bez fraków) zajmujemy miejsce w audytorium, bo oto za kotarą cień Nergala melorecytuje już manifest Post-God Nirvana.
Początek nie najlepszy. Panowie z Behemoth wydają się sztywni, jakby (niedługa przecież) przerwa koncertowa naruszyła ich pewność, odwagę, brawurę. Tak więc Once Upon a Pale Horse, Ora Pro Nobis Lucifer i nawet taki walec jak Demigod – z mocą, ale bez odpowiedniego błysku. Dopiero po sztuce dowiemy się o przyczynie napięcia… Cezurą okazuje się Conquer All. Od tego momentu Behemoth zaczyna przypominać maszynę, która orała świat podczas najlepszych momentów na trasach promujących The Satanist i ILYAD. Żelazne punkty programu (Ov Fire and the Void, Bartzabel, Decade of Therion, Christians to the Lions) mieszają się z całkiem intensywną lekcją języka polskiego. „Dzieci Svantevitha nienawidzą…”, głoszą Chwałę mordercom Wojciecha w Lasach Pomorza. Nie brakuje repertuarowych niespodzianek, wśród których wyjątkowo wściekle wybrzmiał Cursed Angel of Doom. Nieprzypadkowo nagabuję o brzmieniu, bowiem Adam „Malta” Malczewski znów pokazał, jakie składniki dobrać, tudzież proporcje zachować, by smakować audiofilskiej słodyczy. Chant for Eschaton. O Father O Satan O Sun! [w setliście zapisany jako „Ojcze nasz”] – to już finał, czyli… amok, szaleństwo, omdlenia. Nie przesadzam. Tuż obok mnie ochroniarze wynoszą absolutnie nieprzytomną młodą dziewczynę. Sztuka wymaga ofiar. Dodajmy: uczciwa sztuka.
Behemoth widziałem w akcji kilkakrotnie. Miałem okazję uczestniczyć również w nagraniach trzyczęściowego spektaklu „XXX Years ov Blasphemy”. Moim zdaniem ostatnia płyta nie wytrzymuje zderzenia z ILYAD, „Satanistą” i Evangelion, a i koncerty w Spodku, szczególnie zaś podczas Mystic Festival, nie przypominały dzikiej formy sprzed pandemii. Nie uderzały. Teraz? Dzięki transmisji online (238 000 wyświetleń to całkiem niezły wynik), nie trzeba było być w Paryżu, aby sprawdzić formę jubilatów. I znów pojawiły się głosy krytyczne. A to promptery, a to dobór utworów, a to głos Nergala itd. Trudno polemizować, być może łatwiej wychwycić błędy przed monitorem. Przyjąłem inną perspektywę. Krążąc w filharmonijnym kotle, słyszałem i widziałem perfekcyjnie przygotowany zespół, który nie tyle zostawił, ile spalił serce na scenie. Poziom światowy. Legenda głosi, że część muzyków tuż przed wejściem na estradę walczyła z paraliżem, a nawet… Skoro takie emocje (czy reakcje?) dopadają artystów z 33-letnim stażem, nie warto przybijać ich jeszcze do krzyża. Niechaj dalej brudzą, grzeszą i ślubują w tym „kościele ludzkim”.
Mateusz Żyła
Paryż, 30 IV 2024
Zdjęcia: Aleksandra Hogg – Acidolka Art and Photo