Wywiad: In Solitude – muzyka dojrzewa z nami
Sam jeszcze nie potrafiłem sobie zdefiniować, jak to wszystko traktować. I nie wiem, czy powinienem był to robić. Zespół, muzyka, którą gramy, sprawiają, że dzieją się z nami dziwne rzeczy. Płyniemy z tym nurtem, bo życie dzięki temu staje się bogatsze. Ktoś mądry powiedział kiedyś “Bądźmy samotni razem”.
Polski muzyczny światek obiegła niedawno znakomita wiadomość: 7 października we wrocławskim klubie “Firlej” odbędzie się koncert, którego gwiazdą będą szwedzcy mistrzowie mrocznego heavy rocka z IN SOLITUDE. Zespół wydał w ubiegłym roku znakomity krążek o enigmatycznym tytule “Sister”. Dzieło intrygujące, niepokojące, a co najważniejsze – bez reszty wciągające. Kilka pytań na jego temat zadaliśmy kilka miesięcy temu nieszczególnie rozmownemu wokaliście Horpnerowi.
Wzięliście niedawno udział w trasie po Stanach Zjednoczonych w towarzystwie Watain i Tribulation, jak ona wypadła? In Solitude, wydaje się, ma zupełnie inny “target” niż te zespoły, ciekaw więc jestem, jak na Was reagowano? A swoją drogą, wolisz publiczność amerykańską czy europejską?
– Im dłużej trasa trwała, tym silniejsze odnosiłem wrażenie, że trafiamy jednak do tego samego odbiorcy. Że ludzie, którzy przychodzili na koncerty dla poszczególnych zespołów, mimo wszystko podobnie czują muzykę. I że wreszcie każda z kapel ma wspólny mianownik, który sprawia, że następuje swego rodzaju korelacja w odbiorze różnych muzycznych stylów.
Nie potrafię jednak powiedzieć, gdzie publiczność jest lepsza. Chociaż różnice w zachowaniu słuchaczy w Europie i Stanach są naprawdę duże.
Nowa płyta In Solitude, zatytułowana “Sister”, zbiera świetne opinie. Co Twoim zdaniem sprawiło, że utwory z niej tak bardzo przypadły do gustu recenzentom? Krążek zdecydowanie nie jest łatwy w odbiorze, a wręcz przeciwnie – może budzić dość skrajne emocje.
– Najprostsza odpowiedź jest taka, że album zbiera pozytywne recenzje, bo ludzie go słuchający uważają, że jest dobry, ale kto to wie, co do nich trafia? Naprawdę nie spodziewaliśmy się niczego, gdy płyta się ukazała, więc tym bardziej cieszy nas taki oddźwięk. Mam po prostu nadzieję, że nasze utwory chwytają ludzi za serducho. To jest dokładnie to, co próbujemy robić, tworząc naszą muzykę.
Jak przebiegała praca nad “Sister”? Płyta różni się znacznie od swojej poprzedniczki, czyli “The World. The Flesh. The Devil.”, a choć inspiracje Mercyful Fate wciąż słychać wyraźnie, to myślę, że śmiało stwierdzić można, że i z twórczości The Cure czy Fields of the Nephilim czerpaliście tym razem pełnymi garściami.
– Powiedzieć mogę tyle, że pisanie utworów na “The World. The Flesh. The Devil.” wyglądało zupełnie inaczej niż to, jak do sprawy podchodzimy obecnie. Jasne, wciąż w sali prób spotykamy się w pięciu, ale utwory materializują się nie wiadomo, w jaki sposób. Nieprozumieniem byłoby jednak stwierdzenie, że w pełni świadomie podjęliśmy decyzję o wybraniu nowego kierunku, zmieniliśmy brzmienie, celowo wykorzystaliśmy te czy inne inspiracje i tak dalej. Tak nie jest. To dzieje się naturalnie i naprawdę nie myślimy w ten sposób, pisząc nowe kawałki. Rozwijamy się jako ludzie, a nasza muzyka siłą rzeczy dojrzewa z nami.
Muzyka In Solitude jest głęboko zakorzeniona w klasyce ciężkiego grania, a mimo to, mam wrażenie, udało Wam się stworzyć własną muzyczną tożsamość. Co, Twoim zdaniem, odróżnia Wasz zespół od innych?
– Nie wiem, o jakich “innych” mówisz, więc nie potrafię dobrze odpowiedzieć na to pytanie. Niech każdy robi swoje. Naprawdę nie chcę podejmować próby zdefiniowania czy w jakikolwiek sposób zmierzenia tego, co miałoby czynić nas wyjątkowymi na tle innych zespołów.
Czy można powiedzieć, że “Sister” to płyta, która nagrana została spontanicznie? Całość brzmi bardzo organicznie, naturalnie, jakby nagrane zostało w jednym podejściu.
– Nie wiem, czy “spontanicznie” to w tym przypadku właściwe słowo. Ale prawdą jest, że podczas sesji nagraniowej bardzo sobie nawzajem zaufaliśmy. Mieliśmy też dużo przekonania do własnej intuicji i kreatywności, co sprawiło, że znacznie chętniej niż do tej pory zdawaliśmy się na żywioł. Czas spędzony w studiu był bardzo inspirujący i świetnie się wówczas bawiliśmy.
Macie w ogóle oko na to, co dzieje się obecnie na scenie metalowej? Mam wrażenie, że jesteście bardzo otwarci na różne dźwięki, ale bardziej w kontekście muzycznej różnorodności, a niekoniecznie bycia “na czasie” z najnowszymi wydarzeniami. Czy jesteś w stanie coś polecić czytelnikom Musicka? Zgaduję, że doom metalowe Procession, w którym gra Wasz perkusista Uno, znalazłoby się na takiej liście?
– Mimo wszystko staram się przyglądać temu, co obecnie dzieje się w muzyce. Wciąż lubię odnajdywać nowe, dobrze grające zespoły. Z drugiej strony niespecjalnie zainteresowany jestem każdą drobnostką, która ma w dzisiejszych czasach miejsce na “scenie”, jeśli wiesz o co mi chodzi. A poza Procession poleciłbym Reveal, Gravmaskin, Vorum, Pig Eyes, Degial, Saturnalia Temple, Head of the Demon, Shake Music, a także to, co robią Anna Norberg oraz Kristian Olsson.
Jak widzi Ci się obecna moda na retro metalowe/hard rockowe brzmienia?
– Jakoś się tematem specjalnie nie pasjonuję. Ale znowu – lubię po prostu potężną muzykę, bez względu na to, czy wiązana jest ona z jakąkolwiek “falą” czy “sceną”. A odnajduję takową we właściwie każdej stylistyce, nie musząc mieć opinii o tej ostatniej jako całości. Ważne jest jednak, by nie stać w miejscu, rozwijać podjęte myśli.
Kim jest tytułowa siostra? Co próbujesz przekazać tekstami zawartymi na nowej płycie?
– Zawarte są w nich kwestie dla mnie fundamentalne. Konkluzje i pytania, które zmieniają życie, jakim je widzę. Sprawy, których dotykać może muzyka, lub które muzyka wywołuje, miejsca, do których to wszystko prowadzi. W tekstach nie ma jednolitego konceptu, swego rodzaju kodeksu In Solitude. A sam tytuł płyty to efekt właśnie zadawanych przez nas pytań i odnajdywanych konkluzji.
Co w przypadku In Solitude powstaje najpierw – teksty czy muzyka? Co dopasowujecie do czego?
– Cały ten proces jest bardzo zróżnicowany. Czasem teksty mają źródło w większych rzeczach, nad którymi pracuję od lat, czasem to rzeczywiście muzyka podpowiada, w jakim kierunku zmierzać będą słowa utworu. Nie ma w tym obecnie żadnej reguły. Inna sprawa, że nad tekstami pracuję do ostaniej chwili przed ich wyśpiewaniem. Przy nagrywaniu “Sister” wyglądało to zresztą tak, że wiele fraz zostało z nich wykreślonych, więc słowa zostały w nich wykorzystane bardzo oszczędnie. Bardzo trudno jest mi nadać temu wszystkiemu jakiś kontekst. Lepiej będzie, gdy nie będę tego robił.
Słyszałem, że bardzo dbacie o to, jak wydawnictwa z logiem In Solitude wyglądają?
– Tak, to dla nas bardzo ważne. Grafiki i estetyka to naprawdę integralne część wszystkiego, co robimy. W przeszłości bywało tak, że bez naszej wiedzy prezentowani byliśmy w świetle, które dawało fałszywy obraz zespołu, ale obecnie bardzo się staramy, by takich sytuacji unikać. Z okładki “Sister jesteśmy bardzo zadowoleni. W rzeczy samej gotowa była ona na długo przed tym, jak płyta została nagrana. Ten obrazek wisiał na mojej ścianie od lat. Po prostu idealnie oddaje to, czym przesiąknięty jest album.
Czym dla Ciebie jest In Solitude, zabawą czy czymś więcej? I skąd w ogóle wzięła się ta nazwa, skoro w zespole jest pięciu ludzi?
– Sam jeszcze nie potrafiłem sobie zdefiniować, jak to wszystko traktować. I nie wiem, czy powinienem był to robić. Zespół, muzyka, którą gramy, sprawiają, że dzieją się z nami dziwne rzeczy. Płyniemy z tym nurtem, bo życie dzięki temu staje się bogatsze. Ktoś mądry powiedział kiedyś “Bądźmy samotni razem”.
Macie w planach koncerty w Polsce?
– Mam nadzieję, że znowu u Was zagramy. Nasza ostatnia wyprawa do Polski była niesamowita. Podczas tych 24 godzin, prócz samego koncertu, wydarzyło się mnóstwo rzeczy, o których nigdy nie zapomnę.