Musick Magazine

Metal Magazine

Wywiad: Orchid – muzyczny Frankenstein

Jesteśmy muzycznym Frankensteinem. Szkielet może być sabbathowski, ale części ciała pobraliśmy od innych. Uważam zresztą, że mamy swoje brzmienie i styl. Może błądzę. Może świat się ze mną zgodzi? Kogo to, kurwa, obchodzi? Jeśli podoba Ci się muzyka, słuchaj jej, jeśli nie, posłuchaj czegoś innego. To takie proste. Świat ma ważniejsze sprawy do przedyskutowania.

“Bardziej sabbathowi niż Sabbaci” to hasło tyle nośne, co stygmatyzujące. Teoretycznie nie może się za nim kryć zespół wykraczający poza dawno nakreślone ramy, wnoszący jakikolwiek powiew świeżości do muzycznego światka. Czy tak jest rzeczywiście? O tym i paru innych sprawach opowiada Mark Thomas Baker, gitarzysta pochodzącego z San Francisco doom rockowego ORCHID.

Jakiś czas temu pojawiliście się w niemieckim Koln na pojedynczej sztuce, supportując THIN LIZZY. Mieliście szansę na spotkanie z członkami tego zespołu bądź innymi muzykami?

Miałem okazję pogadać z Udo, na pamiątkę pozostanie fotka z nim. Dla mnie to była super sprawa, bo za nastolatka byłem wielkim fanem ACCEPT. Jeśli chodzi o THIN LIZZY, to dwaj oryginalni muzycy tej kapeli byli chyba jedynymi osobami, które ani na moment nie wychyliły nosa z garderoby. Szkoda.

Nie była to jednak pierwsza wizyta ORCHID w Europie, bo już dwukrotnie braliście udział w trasie po niej, grając również w Polsce. Jak zapamiętałeś te wydarzenia?

Mówiąc wprost, wspomnienia z obu tras mam fantastyczne. Z nami łatwo się dogadać, więc też nie sądzę, by inne zespoły miały problem z nami. Zresztą wciąż blisko się przyjaźnię ze wszystkimi chłopakami z angielskiego SERPENT VENOM, często rozmawiamy ze sobą przez internet. Polska to jeszcze inna bajka. Jesteście szaleni, naprawdę czuć w Was fantastycznych fanów muzyki.

Pytanie teraz, czy nie zapomnicie o starych przyjaciołach, skoro niedawno podpisaliście kontrakt z Nuclear Blast Records i droga do dużej kariery stanęła otworem? Zmieni to Was jako muzyków i jako ludzi?

Wiesz, na pewno mamy dzięki temu zagwarantowany większy budżet na sesje nagraniowe i zdecydowanie większe możliwości dotarcia z naszą muzyką do nowych fanów. Organizowanie tras też stanie się łatwiejsze. Na pewno też wywrze to na nas większą presję, jeśli chodzi o nową płytę. Rywalizacja z GRAVEYARD i WITCHCRAFT, które wydały najlepsze moim zdaniem płyty w ubiegłym roku, nie będzie łatwym zadaniem.
Ale z drugiej strony w żaden sposób nie wpływa to na sposób, w jaki tworzymy muzykę. Wytwórnia ani słowem nie sugerowała nam, co mamy robić. Możemy nagrywać, co nam się żywnie podoba, tak samo jak było to w przypadku The Church Within Records.

Skoro jesteśmy przy wspomnianych wcześniej szwedzkich ekipach, nie obawiacie się nieco tego, że zostaliście porwani przez falę mody na retro granie, a gdy ona opadnie, to i ORCHID mocno na tym straci?

Zupełnie nie interesuje mnie to, czy jesteśmy częścią trendu, czy nie. Dostaliśmy po prostu od losu szansę dotarcia z naszą muzyką do wielu ludzi. Niektóre rzeczy są trwałe, niektóre nie. A jeśli będzie się nas porównywać do GRAVEYARD i WITCHCRAFT to mogę być tylko z tego dumny, bo to najlepsze obecnie zespoły, jakie znam.

ORCHID sam siebie charakteryzował jako zespół “bardziej sabbathowski niż Sabbaci”. Będziecie się starali uciekać od tej szufladki? Pierwsza epka wydana pod szyldem Nuclear Blast, “Heretic”, niespecjalnie na to wskazuje.

No tak, ale utwory na nią zainspirowane były dokładnie tym samym, co nasze wszystkie inne kawałki. Trudno to więc w tym kontekście rozpatrywać. Trzeba zresztą pamiętać, że trzy kawałki z epki, które teoretycznie są nowe, po prostu nie zmieściły się na płycie, bo uznaliśmy, że nie są na to wystarczająco mocne. Są dobre, lubię je, ale nasz nowy album jest na tyle lepszy, że naprawdę nie mogę się doczekać, aż się wreszcie ukaże. Wracając do kawałków z epki, “Saviours of the Blind” jest na tyle stary, że graliśmy go już na trasie promującej “Capricorn”. Z kolei “Falling Away” to numer, który próbowaliśmy nagrać dawno temu, ale nam to nie wychodziło.

Ciągle jednak pozostaje pytanie, czy poruszając się w tej konwencji jesteście w stanie stworzyć własne, rozpoznawalne brzmienie? Bo po trochu mam wrażenie, że – sięgając do klasyka SAINT VITUS – urodziliście się zbyt późno. Spodnie-dzwony już nie są modne.

Ze spokojnym sumieniem powiedzieć mogę, że w dupie mam całą tę gadaninę o rżnięciu z Sabbathów. Jesteśmy muzycznym Frankensteinem. Szkielet może być sabbathowski, ale części ciała pobraliśmy od innych. Uważam zresztą, że mamy swoje brzmienie i styl. Może błądzę. Może świat się ze mną zgodzi? Kogo to, kurwa, obchodzi? Jeśli podoba Ci się muzyka, słuchaj jej, jeśli nie, posłuchaj czegoś innego. To takie proste. Świat ma ważniejsze sprawy do przedyskutowania.

A swoją drogą, łatwo było znaleźć chętnych do grania takiej muzyki?

Myślę, że zawsze trudno jest dobrać właściwych ludzi do zespołu. Mam już ponad cztery dychy na karku, w różnych zespołach grałem od czasu, gdy miałem 18 lat i dopiero teraz czuję, że jestem w domu. To naprawdę niełatwa sprawa.

Wkrótce wydajecie płytę, zatytułowaną “The Mouths of Madness”. Czy jej tytuł jest zainspirowany lovecraftiańskim filmem grozy o niemalże tym samym tytule? I czy to oznacza, że jest to płyta koncepcyjna?

Niekoniecznie. Dla mnie “The Mouths of Madness” symbolizuje szalone czasy, w których żyjemy. Jest niesamowicie przepełniony emocjami. Teksty i wokale zwyczajnie mnie zachwycają. Każdy z nas pracował tak ciężko nad tą płytę, że nie sądzę, by ktokolwiek zrozumiał, ile z siebie daliśmy, tworząc ją.
Podobnie jak na “Capricorn”, pojawiają się tutaj tematy rodem z filmów sci-fi, jak w pierwszym singlu “Wizard of War”, ale też bardzo osobiste wersy, jak w “Leaving It All Behind”. Nie będę tutaj wyręczał naszego wokalisty Theo, mówiąc, czego naprawdę teksty dotyczą, ale oceniając po tym, jak je zaśpiewał, są one dla niego niezmiernie ważne. A moim ulubionym kawałkiem z tej płyty będzie chyba “Nomad”.

Jak będzie wyglądać akcja promocyjna?

Dla Nuclear Blast, wygląda na to, jesteśmy obecnie jednym z priorytetowych zespół i jestem pewien, że udzielą nam ogromnego wsparcia. Przed wydaniem płyty w sklepach pojawi się dziesięciocalowy winylowy singiel “Wizard of War”. Na wiosnę zabukowana została już fantastycznie zapowiadająca się trasa po Europie z WITCHCRAFT, w ramach której zagramy też w Warszawie i Krakowie. Zresztą odwiedzimy dużo więcej miast, niż na poprzednich objazdach.

Choć tytuł ostatniej epki jasno ustawia ORCHID w pozycji “heretyków”, teksty Theo nigdy nie były wprost anty-chrześcijańskie, raczej dotykały zjawisk nadprzyrodzonych, ezoterycznych, przesądów, nawet mitycznej Wielkiej Stopy, o której śpiewał w “He Who Walks Alone”. Jak to w końcu jest z tą heretyckością? Nie byłoby prościej rzucić “wasz pierdolony bóg umarł”?

Nie sądzę, byśmy chcieli sięgać po takie środki wyrazu. Zresztą Trent Reznor już je wykorzystał w mainstreamie, prawda? Zapewniam, że Theo jest zdecydowanie antyreligijny. Ale chodzi tu o coś więcej; naszym przesłaniem dla świata jest po prostu mentalna wolność. Stworzone przez człowieka religie są moim zdaniem zupełnie zbędne. Czcijmy  życie, czcijmy miłość, czcijmy Ziemię. Reszta to gówno. Politycy to gówno. Księża to gówno. Wiesz, o co mi chodzi…

Więc jak żyć, panie… Marku, w świecie idiotycznych telewizyjnych talkszołów, plotkarskich mediów i politycznej poprawności?

Naprawdę łatwo ignorować całe to gówno. Idźcie na spacer do lasu. Albo na plażę. Tam szukajcie głębszych przeżyć.

Fachowcy od gwiazd mówią, że po “złotej” erze Wodnika (podobno trwającej teraz), w trakcie której nauka staje się opium dla mas, nastąpi era Koziorożca, czyli Capricorna. Czy do niej odnosił się tytuł Waszej poprzedniej płyty? A jeśli tak, to jak ta przyszłość ma wyglądać?

Technologia rzeczywiście na wiele osób działa obecnie jak opium. Idź do jakiejkolwiek knajpy i zobaczysz ludzi siedzących przy tym samym stole i gapiących się w ekrany swoich telefonów czy komputerów, którzy w ogóle ze sobą nie rozmawiają. Czasem mam wrażenie, że wysyłają do siebie smsy, zamiast pogadać! iPhone to nowa heroina.

Fani ORCHID powinni brać sobie przesłanie zespołu do serca?

Niektórzy muzycy sięgają tam, gdzie ich twórczość przestaje być jedynie muzyką. Jako przykład podam Neila Younga, którego życie niesie za sobą głębsze przesłanie, a jego piosenki są odzwierciedleniem tego, co robi i opowiadają jego historię. W przypadku ORCHID natomiast, daj spokój, my po prostu gramy rocka i jesteśmy czule głaszcze naszą próżność to, że kogoś to obchodzi.

No dobra, to było na tyle. Jakie macie plany na najbliższą przyszłość?

Nasza nowa płyta ma się ukazać pod koniec kwietnia, jak już wcześniej wspomniałem, pojawimy się też na dwóch koncertach w Polsce. Mam nadzieję, że się na którymś z nich spotkamy, przyjacielu. Życzymy wszystkiego najlepszego wszystkim fanom ORCHID. Jesteśmy szczęśliwi, mogąc dla Was grać.

Autor: Paweł Palica

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *