Musick Magazine

Metal Magazine

Recenzja: Killswitch Engage – Disarm The Descent

2013, RoadRunner Records

Myślę, że nie tylko ja czekałam na powrót KILLSWITCH ENGAGE w wielkim stylu. O ile o powrocie można mówić, skoro zespół nawet nie zawiesił działalności. Tak czy owak, “Disarm The Descent” nie zawodzi nadziei związanych z ponownym pojawieniem się w zespole oryginalnego frontmana Jesse`ego Davida Leacha. Teksty zyskały na duchowości, a zespół – ogólnie – stał się bardziej wyrazisty, odzyskując sprzedane niegdyś jaja.

Przez poprzednich 10 lat KILLSWITCH ENGAGE przewodził Howard Jones, a zajmowana przez niego pozycja gardłowego i tekściarza (w tym przypadku – niestety) rzutowała na cały zespół. Całe szczęście wraz z jego odejściem skończył się czas ckliwych piosenek o miłości, jakich aż nadto na scenie popularnej. Można odetchnąć z ulgą. Nie należy się jednak spodziewać KILLSWITCH ENGAGE z czasów “Alive Or Just Breathing”. Do nowego albumu trzeba podejść z otwartym umysłem, pamiętając o tym, co było, ale nie oczekując tego samego.

Techniczne możliwości gitarzystów – Joela Stroetzela i Adama Dutkiewicza – zdecydowanie wzrosły i słychać większą stanowczość w panowaniu nad swoimi instrumentami. Nawet solówka w “New Awakening” brzmi zaskakująco – oscylująca raczej wokół stylistyki AS I LAY DYING aniżeli KILLSWITCH ENGAGE. Mocniejsze postawioenie na melodyjność sprawia przy tym, że utwory, jak choćby wybrany na singel “In Due Time”, są bardzo chwytliwe, ale też nie pozbawione typowej dla KILLSWITCH ENGAGE energii. Ba! Zdaje się ona porywać odbiorcę ze sobą, wręcz odnosi się wrażenie, że wszyscy członkowie zespołu są zadowoleni z powrotu Jesse`ego. Riffy i perkusja są zdecydowanie bardziej śmiałe. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie – radosne, nie przymulające. Co zresztą ma też swoje minusy. Owej radości jest bowiem za dużo choćby w “A Tribute To The Fallen”, nie słychać bowiem tego, co sugeruje tytuł, czyli hołdu upadłym. Tylko to zostawia rysę na dopasowaniu muzyki do warstwy lirycznej. Jesse w swych tekstach stawia dużo pytań, na które odbiorca sam powinien znaleźć odpowiedź. Niedosłowny przekaz daje temat do przemyśleń, co nie czyni go powierzchownym.

Po pierwszych przeciekach “Disarm The Descent” obawiałam się, że w wokalu Jesse`ego będzie za dużo z SEEMLESS. Jednakże ten, zgodnie z zapowiedziami, wyciągnął nowe style wokalne, wszaski, krzyki oraz warczenie i te warstwy brzmią naprawdę masywnie. Momentami jednak trochę brakuje brudu, który można było znaleźć na dwóch pierwszych albumach zespołu. Na uwagę zasługuje na pewno “All That We Have”, który momentami reprezentuje bardziej szwedzkie, niż amerykańskie brzmienie. Słychać, że tworzenie muzyki jest ich pasją, bo dość swobodnie bawią się nią, balansując na różnych poziomach ciężkości. Nie zabrakło też zwolnienia w postaci ballady “Always”, która bardziej przypomina progresję aniżeli KILLSWITCH ENGAGE z czasów “The End Of Heartache” czy drugiego s/t “Killswitch Engage”. I jest to kolejna miła niespodzianka z ich strony.

“Disarm The Descent” na pewno nie jest nudną propozycją, wychodzącą z obozu KILLSWTCH ENGAGE. Może dlatego, że na szóstym studyjnym albumie grupy słyszy się świeżość, której tak bardzo się oczekiwało. Czuć większą autentyczność. “Disarm The Descent” udowadnia, że można narodzić się na nowo.

Ocena: 8/10
Autor: Zuza Stecka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *