Musick Magazine

Metal Magazine

Recenzja: The Wounded Kings – In the Chapel of the Black Hand

2011, I Hate Records

Kolejny rozdział swoistej sagi, którą brytyjska załoga The Wounded Kings ? w tej odsłonie w niemal całkowicie nowym składzie ? oddaje cześć żywiołom. Pierwsza płyta ?Embrace of the Narrow House? poświęcona była ziemi, druga, czyli ?The Shadow Over Atlantis? – wodzie, a najnowsza, wydana w ubiegłym roku nakładem I Hate Records ?In the Chapel of the Black Hand? to celebracja ognia. W te płomienie, dodam, warto wskoczyć.

Ogień natomiast ogniem, a The Wounded Kings nie rezygnuje ze znanej z wcześniejszych płyt doom metalowej estetyki, której wyznacznikiem jest nieśpieszny, tłusty, rzężący riff, powtarzany, jakże by inaczej, raz za razem i raz jeszcze. Czarna mantra na diabelskim rytuale, w którego centralnym punkcie płonie wielki stos, a stojące wokół zakapturzone postaci oddają płomieniom pokłony. Udaje się przy tym Brytyjczykom uniknąć największego w podobnych przypadkach niebezpieczeństwa, czyli zwyczajnej nudy. Mnóstwo tu oczywiście słychać Sabbathów, nie sposób  uniknąć odniesień do Electric Wizard, co lepszych ekip funeral doomowych, mnóstwo tu także occult rockowych smaczków, jakiegoś diabelskiego bluesidła. Przede wszystkim za sprawą nowej wokalistki – Sharie Neyland. To bowiem, co na pozór wydawało się być strzałem w kolano, okazało się dla The Wounded Kings znakomitym posunięciem. Dziewczyna dysponuje bowiem zdecydowanie bardziej charakterystycznym głosem, aniżeli George Birch, który na dwóch poprzednich płytach wykorzystywał swój głos raczej jak kolejny instrument, niż faktycznie śpiewał. Miało to swój urok, obie płyty do dzisiaj bardzo lubię, teraz jednak muzyka zyskała dodatkowy wymiar, a ponure zawodzenie Sharie znakomicie oddaje jej rytualny entourage. Z takimi kawałkami jak otwierający płytę ?The Cult of Souls? i numer tytułowy (utworów jest tu zresztą ledwie cztery), The Wounded Kings udowadniają, że są obecnie jedną z najbardziej płodnych artystycznie nazw w swojej niszy, a postawienie ich już nawet nieco niżej, a tuż obok wspomnianego już Electric Wizard nie będzie żadną przesadą. Znakomita płyta.

I już nie mogę się doczekać zamykającej cykl płyty, w której The Wounded Kings i śpiewająca królowa (bynajmniej ? nie Doda) złożą hołd powietrzu. Oby nie na instrumentach dętych.

Ocena: 9/10
Autor: Paweł Palica

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *