Musick Magazine

Metal Magazine

Wywiad: Zbigniew Bielak – ziszczony sen pacholęcia

Branża muzyczna jest jak taki zimnowojenny analogowy komputer – wymagająca, oporna, zacina się czasem, trzeba jej stale doglądać. Bywa nerwowo i emocjonująco i tak też było w przypadku Mayhem. Dość powiedzieć, że równolegle do prowadzonych na własną rękę działań – bo oczywiście byłem tym zleceniem zainteresowany od paru lat – dostałem zaproszenie z wolnej stopy od wydawcy, nie będącego jeszcze wówczas oficjalnym wydawcą. Poker, nie szachy.

W maju ukaże się nowy pełnowymiarowy album legendarnego Mayhem. Czekając na jego premierę rozmawiamy ze Zbyszkiem Bielakiem, autorem okładki tej płyty. Zbyszek to gorące nazwisko w środowisku projektantów okładek i koszulek muzycznych. Współpracował z najbardziej prominentnymi zespołami i wytwórniami . Specjalnie dla nas opowiada o pracy nad oprawą graficzną “Esoteric Warfare”.

Prace zdobiące “Psywar” i “Esoteric Warfare” to twój okładkowy debiut dla Mayhem. Zostałeś przez nich zauważony czy sam byłeś zainteresowany tym zleceniem?

– Zajmowanie się ilustrowaniem muzyki, jeśli chce się to traktować poważnie i pozostać uczciwym wobec swoich gustów i kryteriów, przypomina dosyć mocno rozwleczoną partię szachów i to najczęściej z komputerem. Branża muzyczna jest jak taki zimnowojenny analogowy komputer – wymagająca, oporna, zacina się czasem, trzeba jej stale doglądać. Bywa nerwowo i emocjonująco i tak też było w przypadku Mayhem. Dość powiedzieć, że równolegle do prowadzonych na własną rękę działań – bo oczywiście byłem tym zleceniem zainteresowany od paru lat – dostałem zaproszenie z wolnej stopy od wydawcy, nie będącego jeszcze wówczas oficjalnym wydawcą. Poker, nie szachy.

Mayhem to zespół, który niezmiennie budzi emocje. “Esoteric Warfare” to ich pierwsza nowa płyta od 7 lat. Ta świadomość podnosiła adrenalinę podczas pracy nad okładką?

– Tak, ale jedynie sensie konstruktywno ambicjonalnym, bo nigdy nie patrzę na swoją pracę przez pryzmat oczekiwań rynku. Staram się zawsze nieco egoistycznie dać zespołowi to, co sam chciałbym dostać, a dzieje się to gdzieś na przecięciu własnej wrażliwości, idee fixe zbudowania wehikułu czasu i temperatury emocji, jakimi darzę danego artystę. Ta, jak nietrudno sobie wyobrazić w przypadku Mayhem, była wysoka i choć wiele się mówiło, że po odejściu Rune to już nie to samo, że ponoć w jakiejś desperacji zespół się miota i szuka stylu w materiale sprzed dwóch dekad, zajadłość plotki okazała się oczywiście być tylko miarą estymy, insynuacje bzdurami, a płyta wspaniała więc nie nazwałbym tego presją, raczej twórczym podciśnieniem. Praca dla Mayhem to zaszczyt i ziszczony sen pacholęcia i od momentu gdy po raz pierwszy usłyszałem genialny tytuł płyty, czułem się jak szybkowar pełen tuszu.

Mayhem miał pomysł na ten cover czy dostałeś wolną rękę?

– Nie, na szczęście zespół nie miał żadnych skonkretyzowanych pomysłów. Były co prawda jakieś mocno wstępne przymiarki ze strony innych artystów, z którymi współpracowali w przeszłości, ale na tyle niedookreślone i ślizgające się w bezpiecznej odległości od istoty tytułu, że mogłem zupełnie komfortowo szukać trafnej interpretacji na własną rękę i począwszy od przeforsowania starego logo, sięgać tam gdzie dla mnie siedzi magia ich legendy, czyli do ery “De Mysteriis..”. Ilustracja do utworu “Psywar” to nic innego jak hołd dla ulubionej winiety z listów Euronymousa, a mauzoleum Newtona na okładce albumu to kolejna, tym razem nieco bardziej opresyjna katedra totalitaryzmu.

Jak ci się z nimi współpracowało?

– Wspaniale! Dobry kontakt i wzajemne napędzanie się entuzjazmem to połowa sukcesu każdego artystycznego przedsięwzięcia. Czasem trzeba budować zaufanie etapami, na co nie zawsze jest czas, natomiast z Attilą wszystko zadziałało od razu. Telefon, całkowita zbieżność co do estetyki i zimnowojennego klimatu jak z tajnego archiwum, przejrzyście zarysowane tematy tekstów stanowiące zrąb ilustracji do utworów i można było zacząć – z mojej perspektywy trudno o bardziej komfortowe i inspirujące warunki pracy. Zreferowany przez Attilę kalejdoskop wszelkich możliwych teorii spiskowych z pogranicza Parsonsowskiego okultyzmu i militarnej kontroli umysłów wymagał innego niż zazwyczaj, bardziej ascetycznego podejścia do ilustracji, a że w erze AutoCada rysunek techniczny wisi na haku w lamusie, miło było znów poszrafować trochę żelbetu.

A co sądzisz o muzyce z “Esoteric Warfare”?

– Sądzę, że Mayhem po raz kolejny udała się niesamowita sztuka wynalezienia się na nowo w oparciu o wielki talent gitarzysty. Co więcej, bez szwanku dla własnej rozpoznawalności i bez autoplagiatu, co tylko świadczy o klasie i sile zespołu. Tak było w przypadku Rune, który również mając sprostać wyśrubowanym oczekiwaniom, zrobił to po swojemu. Oczywiście można rzecz przeanalizować i powiedzieć, że Morten czerpie ze stylu gry Snorrego, że gra oszczędniej od Rune, ale słuchając “Esoteric Warfare” nie czuje takiej potrzeby i to chyba największy komplement pod adresem jego wyczucia elementów, jakie w stylu zespołu były zawsze obecne. Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że to wyłącznie płyta gitarzysty, bo choć jego wkład w odświeżenie układanki jest ogromny, to wszyscy, począwszy od Attili po brzmiącego tym razem wyjątkowo organicznie Hellhammera, są w wielkiej formie. Ani przez moment nie mam deka wątpliwości, że słyszę Mayhem – raz szorstki i rozsypujący się na kawałki jak na “Deathcrush”, to znów chory i pokrętnie narracyjny jak na “Ordo”, ostry i precyzyjny jak na “Grand Declaration”, czy wreszcie melancholijnie ponury jak na “De Mysteriis?” czy “Chimerze”. Niemniej “Esoteric Warfare” posiada własny niepowtarzalny charakter i to właśnie dla niego będę do tej płyty wracał, najpewniej zainspirowany lekturą Feynmana albo popołudniowym dokumentem o tajnych poczynaniach CIA i KGB na Discovery.

Autor: Piotr Dorosiński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *